piątek, 12 kwietnia 2013

Jest już z nami...

Jest już po wszystkim!
Ogłaszam, ze zostałam mama slicznego, zdrowego synka.

ZDROWEGO!!
Słyszysz świecie, jest zdrowy!
Mam ochotę wykrzyczeć to wszystkim: ZDROWY, ZDROWY, ZDROWY :) :)

Boże dziękuje!

Wyczerpałam limit szczęścia w życiu.

środa, 27 marca 2013

Na zapas...

Matka się zatowarowała!

A dokładnie to zapasy jedzeniowe uczyniła. Pół zamrażalki zapchała skrzydłami i innymi jadalnymi częściami indyka. W szafki upchała ryżu tyle, jakby co najmniej apokalipsa nadejść miała. A na półkach dumnie ułożyła słoiczki z jabłkową konfiturą własnego dzieła! O marchewce mrożonej nie wspomnę nawet (mrożonej, bo z normalnej zapasu zrobić się nie da tyle. Franca albo się zeschnie albo zgnije od razu).

Po co takie przygotowania?

Otóż po porodzie, chciałaby być Matka - karmiącą. A wymienione artykuły były głównym elementem restrykcyjnej diety Matki po urodzeniu pierworodnego.
Oczywiście najpierw musi Matka urodzić (tak, tak, ciągle człapie w dwupaku) i móc karmić w ogóle.

Mąż krzyczy (i ma rację zapewne), że przesadzam, że każde dziecko inne i niekoniecznie teraz też alergia pokarmowa nas dopadnie. Zresztą pewnie i tak każdą krosteczką przejmować się będę i pod uczulenie ze strachu podciągać. Z alergią bowiem, a zwłaszcza z jej przypuszczeniem, niestety jest tak, że jak dziecię obsypie, to nie wyskakuje od razu karteczka: Cześć jestem krosta po pietruszce! Więc i tak człowiek do końca nie wie..

Uwierzcie mi, ostatnia jestem, żeby znowu przez to jedzeniowe piekło przechodzić!
Ale ze mnie ten typ, co się woli na najgorsze przygotować...
Niektórzy zwą to pesymizmem, ja to podciągam pod życiowy realizm.
Jestem zatem, również psychicznie, przygotowana na wszystko. Trzeba będzie diety przestrzegać, będę. I nie traktuję tego w kategorii wielkiego poświęcenia, raczej jako wkład własny Matki na początek.  
Oczywiście ile wytrzymam, w przypadku "gdyby", nie wiem i deklarować się nie będę. Sama pamiętam, ile kosztowało mnie ostatnie karmienie przez pół roku. Pewnie karmiłabym krócej, (zresztą po trzech miesiącach załamana, nieśmiało poskarżyłam się lekarzowi, że już nie daje rady) gdybym w odpowiedzi nie usłyszała tyrady, jaką to wyrodną  matką nie jestem. Biednemu dziecku, co to z trawieniem ma problemy, kolki i alergie, jeszcze ostatnią zdrową rzecz zabrać chcę.
Kilka nocy przeryczałam i karmiłam dalej. I pewnie bym się wykończyła, gdyby nie to, że trafiłam w  końcu na normalną lekarkę, która po zobaczeniu mnie, wręcz krzyknęła: Kobieto, co Ty wyprawiasz?! Wyglądasz jak chodzący trup! Cyca odstawiamy. Syn waży spokojnie ponad przeciętną. Na mieszance przeżyje. A mama zabiera się za siebie!

Z jednej strony, z ciężkim sercem dziecię odstawiłam i to nie tylko dlatego, że czułam presję, że zabieram mu coś najlepszego, ale chyba sobie odbierałam największą przyjemność, jaką dało mi macierzyństwo.
Z drugiej jednak, ja już nawet śniłam o jedzeniu! A że do tego dołożył się powrót do pracy i fakt, że młody jakoś bezboleśnie to przestawianie na butlę przeżył, wyrzutami sumienia nie katowałam się zbyt długo. No i wreszcie mogłam się najeść! Minusem nadrabiania jedzeniowych zaległości, było to, że wszystkie kilogramy, które po ciąży straciłam, odzyskałam z  powrotem (life is brutal :P).

Jak będzie tym razem, wyjdzie w praniu...

Teraz jednak jak tylko mnie lekko gdzie strzyknie i myślę, że to może JUŻ -  następuje rzut do szafki ze słodyczam, żeby się zapchać na wszelki wypadek na zapas.
W poradnikach piszą, że w ostatnie tygodnie ciąży tyje się najwięcej, że to normalne.
No to jest na co winę zrzucić.
To nie ta czekolada, toż to te, jak im tam.... ciążowe hormony! ;)

piątek, 22 marca 2013

Kochaj bliźniego swego

Na kogo wypadnie, na tego bęc!
I padło na Matkę... choróbsko jakieś wstrętne.
Od wczoraj głowa pęka, z nosa cieknie jak z kranu, a w gardle kaktus wyrósł.
No rozsypała się Matka cała.
Tego mi jeszcze teraz trzeba było!
Modlitewna taktyka zmieniona:  Please, dajże Panie Boże parę dni jeszcze na wyzdrowienie.
Bo Matka na nogach ledwo stoi, a co dopiero dziecię z siebie by wypchać miała.

Co robić, myśli Matka?
Pani automatyczna z telefonu mojej ginekolog uparcie twierdzi, że abonent chwilowo niedostępny.
I to szelma jeszcze bezczelnie nie po polsku mi do ucha twierdzi.
No tak, coś tam mówiła, o jakiejś konferencji... Kto by ładowarkę z sobą zabierał...

No to nie ma zmiłuj - przygodo, tfu przychodnio witaj!

Pierwsze schody już przy próbie telefonicznej rejestracji...
- Dzisiaj lekarz, do którego Pani należy nie przyjmuje. Jak to do innego lekarza? Tak się nie da.
Prze Pani zapisy rano były, lista zamknięta, lekarz nie przyjmuje więcej. W poniedziałek proszę do swojego. Jak to do poniedziałku Pani może urodzić?! No dobrze kartę wyjmiemy. Po co te nerwy?!

No to się Matka zwlokła z łózka i ruszyła.
Na  miejscu, wychodząc z windy prawie stratowana została przez stado Pań starszych, które jak to się później okazało, schorowane do tego samego lekarza pędziły.
Człapie więc matka swoje pod gabinet lekarza, co to już tą listę ma niby zamkniętą.
A tam...  kolejka na pół korytarza!
Matka człapie. Dzień dobry, się kłania. Bry ktoś mruczy. Wzrok każdy w podłogę ma wbity, bo jeszcze by trzeba było miejsca takiej ustąpić. Matka też zerka, może coś ciekawego zobaczy, skoro tak wszyscy uparcie wpatrzeni. No cudów żadnych tam nie ma. 
Matka nieznacznie chrząka. I poszły w ruch nagle: torebki, telefony, ulotki, buty obejrzeć swe trzeba, na gablocie coś sprawdzić, przez okno wyjrzeć.

Mąż nie wytrzymał.
-  Przepraszam, czy ktoś mógłby mojej ciężarnej żonie miejsca ustąpić?
Pomruk niezadowolenia. Pani starsza, ostatnia z brzegu wstaje niechętnie.
Mąż nie ustępuje i atakuje towarzystwo przy drzwiach gabinetu.
- Przepraszam, czy możecie Państwo zrobić miejsce, żona będzie miała bliżej.
 Nagłe poruszenie!
- Ale Pan wie, że kolejka obowiązuje. Kolejność kto przyszedł. - Obrusza się Pani w czerwonym.
Mąż na granicy wybuchu.
- Żona w zaawansowanej ciąży. Ciężarna to bez kolejki chyba.
-Tak jakby ciąża to choroba była -  wyrywa się Panu po lewej.
Mąż na skraju zapaści.
-  Spokojnie, kochanie - Matka przemawia -  Państwo pewnie nie wiedzą, że to już koniec dziewiątego miesiąca i mogę zacząć w każdej chwili rodzić. O tutaj na przykład.
Szmer niepokoju po korytarzu. Komórki, torebki, ulotki poszły w ruch. Pan łaskawie wstaje.


Nagle na scenę wkracza lekarz. Mąż slalom gigant pomiędzy emerytkami i już dopada lekarza. Ależ oczywiście, co za pytanie ?! Proszę, ciężarna pierwsza, uśmiecha się lekarz.
Grad nienawistnych spojrzeń posypał się na Matkę.Wbiła się na brzuch bez kolejki  -  tłum syczy. Bezczelna.

Po wizycie Matka zadowolona wychodzi. Koniec, do domu wreszcie. Oj chciałabyś naiwna istoto.
Recepcja. Matka zwaliła się na ławkę. Mąż, dzielny rycerz, przystępuje do ataku.
-  Dzień dobry! - Cisza - Ekhm, DZIEŃ  DOBRY!! - Pani wklepuje coś do komputera, wzroku nawet łaskawie nie podniesie. - PRZEPRASZAM, czy... - Pan poczeka.
Mąż dyszy już, nie oddycha.
Po 5 minutach...
- Słucham Pana - Druk L-4 do wypisania  -  stęka  mąż - Ale to proszę Pana nie tutaj, na drugie piętro proszę iść.
Chwytam szybko męża pod rękę, bo gotów jeszcze owej Pani krzywdę zrobić i człapiemy z powrotem na górę. Tam kolejne czekanie. Ale co to dla nas. Ciąża to nie choroba przecież!


A w drodze powrotnej na osłodę....
Ja: Ale fajny ten lekarz, że tak mnie przyjął bez kolejki. Jeden normalny.
Mąż: Tak tak i do tego jaki przystojny.
Ja: Tak? A nie zauważyłam. [Choć czuje Matka, jak ją rumieniec oblewa. Cholera!]
Mąż: A Ty biedna taka nieuczesana.
Ja: Skarbie w tym stanie, to nie wiem, co bym musiała mieć na głowie, żeby kogoś poderwać...
[Stara się Matka trzymać fason do końca]
Mąż: No no, tym bardziej takiego fajnego lekarza.
Oj chyba Matka musi pilnie poszukać czegoś w torebce. Cholera ;)

I jeszcze w domu, gdy Matka się przebiera.
Mąż: O! Nowy dresik zakładasz? Czyżby wizyta domowa Pana Doktora?



środa, 20 marca 2013

Ostatnia prosta

Wyprane wszystko. Wyprasowane. Złożone. Posegregowane. Równiutko, równiusieńko. W rządkach szuflad leży. Wygotowane. Wyszorowane. Wymyte. Na półkach się piętrzy. Odkopane. Wyciągnięte. Odświeżone. Jest wszystko.
Beciki. Kocyki. Kaftaniki. Buciki. Kołderki. Duperelki. Na miejsca oddelegowane. Wózek. Łóżeczko. Nosidełko. Bujak nawet. W kącie. Na warcie. Stoją.

Dom lśni. Smacznego z podłogi. Sterylność z kątów wyziera.

Mąż od piwnego wodopoju odłączony. Choróbsko syna zaleczone.
Śledzik ostatni zjedzony. Palce z czekolady ostatniej oblizane. Mlekiem obficie popite.

Wszystko w bezruchu czekania zastygło...

A Ty nic sobie z tego nie robisz! Tu kopniesz od niechcenia. Tam leniwie przeciągniesz. Czasem czkawką uraczysz.

No nie bądź taki! Nie daj się prosić. Chodź już. CZEKAMY!

piątek, 15 marca 2013

Pomocni inaczej.

No i klops. Młody rozłożony.
Wczoraj tylko katar. Dzisiaj, koniec świata.
Matka sama sobie winna. Zostawić w domu wczoraj chciała.
Bo katar. Jaki katar?! Teściowa kataru nie widzi. Mąż - Matka, aleś Ty przewrażliwiona.
Puścić do dziadków. Za płot. Ale katar przecież. No nadgorliwa jakaś.
Jaki katar?! Nic mu nie będzie.

Wrócił. Glut zamiast syna. Noc nie nasza. Kaszel, duszności, wymioty i wycie.
Matka syczy - a nie mówiłam!

Katar. Jaki katar?! Teściowa niedowidząca, niedosłysząca czasem.
Niedorozwinięta raczej myśli Matka wkurzona.
I co nic mu nie będzie?!

Dzisiaj pomoc potrzebna. Zajęci. Wszyscy. Pilne sprawy. Ale jakby co - dzwoń.
Tzn. jak wody odejdą? Czy kiedy niby?

Żółć Matka z siebie wylała.
Uff lepiej trochę.

środa, 13 marca 2013

Ledwo, ledwo...

"Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa -
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Buch - jak gorąco!
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie (...)"
                              J.Tuwim


Nic chyba trafniej nie oddaje mojego obecnego stanu. To już ten etap, gdzie samo leżenie męczy, a  człowiek potrafi z wysiłku spocić się nawet pod prysznicem (!).


Wytrzymać do poniedziałku, usłyszałam od mojej gin, lepiej dla dzidziusia, bo z pomiarów główki wychodzi, że troszkę mniej niż 37 tydz jednak. Niech jeszcze podrośnie i sił nabierze...

Toteż babcie z tatusiem na zmianę dyżury przy starszym sprawują, by Matka stękając i jęcząc, niczym masyw górski na kanapie zalegiwać mogła.
Organizm wykończony, ale żeby tak móc się zdrzemnąć.... Co to to nie, Matko zapomnij!
Co już oko przymyka się ze znużenia, to albo ktoś zadzwoni zapytać czy to już, albo berbeć w brzuchu zaczyna dzikie tańce, albo starszak z babcią którąś wpada do pokoju sprawdzić czy mamusia leży i odpoczywa ;)

W związku z powyższym Matka kanapowe czytanie uskutecznia.
Obecnie na tapecie "Życie Pi" Y. Martela. Jestem dopiero w połowie, ale już śmiało polecam.



Leży zatem Matka, czyta, świat z poziomu kanapy ogląda i skreśla dni w głowie...
Leży i sapie, biadoli i wzdycha:

Och jak by nie miało być, niech już będzie!

poniedziałek, 11 marca 2013

Bratem być!

Dzisiejszy dialog z synem:
- Mi mi mi...
- Co mi mi syneczku?

Syn paluszkami pokazuje mały odstęp..
- Mi mi. Aaaa aaa aa
- Mały dzidziuś?
- Taaa[k]
- Wczoraj widzieliśmy?
- Taaa
- Podobał Ci się?
- Taaa
- A wiesz, że za niedługo takiego małego braciszka będziesz miał?
- Taaa

I tu następuje seria szybkich wygibasów rękami i niezrozumiałych dźwięków...
- Aha i będziesz kąpał, przewijał i mamusi pomagał?
- Taaa!!
- A jak na braciszka będziesz mówił?
- Łoło  [uśmiech pełen dumy].

No to Łoło szykuj się, bo Twój starszy brat już przygotowany ;) 

niedziela, 10 marca 2013

Nierówne rozdanie

Dzisiaj udaliśmy się w odwiedziny zobaczyć nowego rodzinnego przybysza - dziecię kuzynki męża.
Bobas uroczy, mama w świetnej formie, tata dumny i blady, bo syn wykapany ojciec.
Ale nie o tym chciałam...

Załamałam się, wściekłam i w ogóle w nastroju niecenzuralnym wróciłam!
Kolejna młoda mama w moim otoczeniu, której opowieści powodują u mnie nieprzyjemne kłucie.

Dochodzę do wniosku, że matką jestem przewrażliwioną, nadopiekuńczą. Matką zdecydowanie
"za bardzo" i w ogóle to rodzę jakieś dzieci wybrakowane.
Zresztą ojciec dziecka mego też jakiś nadwrażliwy, bo większość trosk związanych z naszym smykiem od początku ze mną podziela.

Bo okazuje się, że chyba tylko moje macierzyństwo nie jest usłane różami.

Na pytanie moje (z empatią w oczach), jak młoda mama sobie radzi, usłyszałam, że w sumie wszystko spoko.
Dziecko noc już prawie przesypia. Raz wstaje i to w sumie tata przynosi, bo ona nie słyszy.
Piersią nie karmi, tylko odciąga i butle daje, bo po pierwsze karmienie boli, nieprzyjemne takie, cycki potem zwisają, a po drugie Mały się szybciej najada i nie wisi na cycku pół dnia.

Na spacery nie chodzi codziennie, a bo pogoda nie zawsze dobra, a zresztą nie zawsze jej się chce.
A wyjazd do sklepu, to przecież prawie jak spacer...
A goście? Nie, Małemu to nie przeszkadza, nawet jak się pół rodziny zwali na cały dzień, grzecznie leży i nie marudzi.
W ogóle, to tak sobie leżeć bezobsługowo potrafi fajnie.

No cudownie się tego słucha, biorąc pod uwagę, że u Nas:

Młody nie przesypia nocy nadal (a skończone dwa lata!).
Pierwszy rok nie spał prawie wcale i wstawać do Niego musiałam czasami co godzinę. A były i takie noce, że nie kładłam się spać w ogóle, bo sensu nie było. Spać nie chciał i koniec, niezależnie od tego, czy kładziony był w swoim łóżeczku czy lądował w łóżku zrezygnowanych rodziców....
Zresztą jakiś czujnik w kufrze chyba miałam, bo potrafiłam się obudzić na 5 sekund przed tym, jak Mały włączał syrenę.

Karmienie? Dwie pierwsze doby przepłakane w szpitalu, bo Młody załapać nie mógł o co w tym całym karmieniu chodzi, no i pogryziona byłam tak, że moje sutki wyglądały jak po krwawej jatce.
Następne pół roku na zawołanie każde z cyckiem usłużnie biegałam.
A że kolki, problemy z brzuszkiem, notoryczne biegunki i alergia skórna dziecię męczyły, to przez te 6 miesięcy na specjalnej diecie być musiałam (pół roku na samym indyku z warzywami gwarantuje, wykończy każdego!)

Na spacery dzień w dzień popitalałam. Czy deszcz, czy śnieg czy wichry łeb urwać chciały. Bo przecie dziecko dotlenić trzeba i odporność zbudować.

Wizyty musiały być sprawne i krótkie, i broń Boże w liczbie nie przekraczającej trzy osoby na raz! Bo wtedy to już armagedon z naszym dziecięciem...

I nie zrozumcie mnie źle...  Z nikim bym się zamienić nie chciała. Kocham swojego chłopca najmocniej na świecie! Zresztą na drugie się zdecydowałam, świadoma tego, co mnie może czekać.

I naprawdę nikomu źle nie życzę!
Ale przyznaję, że dzisiaj na odchodnym, do głowy złośliwa myśl sama jakoś wpadła:

A niech Wam chociaż wychodzące ząbki w dupę dadzą!